środa, 23 stycznia 2008

The End

Niestety, po kilku miesiacach wraz z Czakiem doszlismy do momentu w zyciu w ktorym prowadzenie tego bloga byloby totalnym zaklamaniem. Dlatego prawdopodobnie przez nastepne kilka miesiecy nie bedzie zadnej kolejnej notki. Prawdopodobnie juz nigdy nie bedzie wiecej tutaj notek takze nie macie po co tu wchodzic.

"Almost scored" przestaje istniec z czego po czesci jestesmy zdaje sie dumni, prawda Czako? ;)

środa, 26 grudnia 2007

He's alive....

4 dni w domu minely, zero zaskoczen, zero wydarzen dopoki kolezanka Ania nie podeslala mi tego filmu...4 rano a ja nadal nie moge zasnac ;)

niedziela, 23 grudnia 2007

Just before Xmas

Cala noc bez snu. Budzik na wszelki wypadek ustawiony na 5:00 rano informuje mnie abym udal sie pod prysznic. Szybka kapiel, zebranie wszystkich gratow w jedno miejsce i na przystanek. Pierwsze zaskoczenie kiedy sklep czynny 24 godziny na dobre jest zamkniety. No coz, sniadania nie bedzie. Napoleon tez nie jadal codziennie sniadania (i nie wyrosl...). Pakuje torbe do pospiesznego K i w zasadzie po kilku minutach jestem na dworcu.

Wprost nie moge sie doczekac. Zaraz zacznie sie dla mnie to swiateczne szalenstwo. Wiem czego sie spodziewac i jestem przygotowany do walki. Staje pod kasa by zakupic bilet przed tym jak podjedzie autobus. Pani w kasie jak zwykle rzuca od niechcenia reszte i postanawia przemilczec moje "wesolych swiat". Po co odpowiadac na "wesole swiat"? Kazdy przeciez bedzie mial takie na jakie zasluzyl...

Zapiekanka serwowana na zimno ma mi dostarczyc energii na nastepne dwie godziny. Obawiam sie, ze bedzie za malo bo juz na 15min przed podjazdem autobusu ludzie klebia sie przy "moim" stanowisku...Quick fag i podjezdza rozklekotany ogorek. Wspaniale :)

Wrzucam niedbale swoja torbe do bagaznika i grzecznie ustawiam sie w kolejce do wejscia. Przy drzwiach tlum gestnieje i gdy jestem coraz blizej kontroli biletowej na moje plecy nalozone jest coraz wieksze obciazenie. Znosnie. Jednak gdy brakuje mi dwoch osob do wejscia nagle czuje wielki nacisk troche powyzej kosci ogonowej. Czy to lokiec? Ale tak nisko? Probuje sie odwrocic w tym tloku. Cos mi tu nie gra. Dopiero gdy widze przyczyne swojego problemu wszystko staje sie jasne. Pani kolo 60-tki probuje zabic mnie swoim lokciem! Ale dlaczego mnie? Slyszalem, ze nie ma co ustepowac i staram sie dzielnie wytrzymac nacisk. Nagle wszystko sie uspokaja. O nie, nie! Babcia postanawia przejsc mi pod kroczem i dostac sie tym oto fortelem przed swoimi wrogami! Dolaczam jedna noge do drugiej - dla wlasnego bezpieczenstwa. To co jest pomiedzy moze mi sie jeszcze kiedys przydac...

Pokazuje bilet kierowcy i rozgladam sie za wolnymi miejscami. Dwa metry przede mna pani o niezbyt milym wyrazie twarzy probuje sciagnac swoje pseudo-futro. Zahacza nim przez przypadek swojego rownie starego towarzysza podrozy (oboje powyzej 60). Przemily pan krzyczy na caly autobus "co pani zwariowala??" i pcha owa kobiete na innego, rownie starego mohera. Prawdopodobnie calosc by sie tak szybko nie skonczyla gdyz Futrzak byl przygotowany do kontrataku, niestety wtedy nie wytrzymalem - podszedlem do starego dziada-agresora i powiedzialem "WESOLYCH SWIAT!!".

Czego Wam rowniez zycze ;)

środa, 12 grudnia 2007

londonLondon shoppLLL


Sorry Czako, nie moglem sie opanowac:



poniedziałek, 3 grudnia 2007

It's a final countdown!

To juz w piatek! Czas na cale szczescie mija szybko i kiedy jeszcze niedawno rozmawialismy o perspektywach poczatku grudnia wydawaly sie one tak odlegle. Teraz, zostalo nam niecale 3 dni do zdobycia kolejnej stolicy europejskiej.....Londyn!

Wszystko jednak zaczynam od poczatku - jak nalezy. Piatkowa noc byla prawdopodobnie zarezerwowana jedynie dla tych o mocnej psychice...Niektorzy nie sprawdzali "czegos bialego" na google i postawili na swoja inwencje. Nie bede ukrywal - bylem pod wrazeniem. Szczegolnie zaskoczyl mnie Radoslaw w kalesonach :) brawo! poczulem sie jak debil w moherowym berecie ;) Z tego co slyszalem nie obylo sie bez problemow porzadkowych - caly szampan rozlany w przedpokoju czy tez resztki papierosow w kazdym mozliwym miejscu.... Wielki wieczor okraszony piekna przemowa Solenizanta. A calosc zakonczona oczywiscie wizyta na "Niskich Lakach" potrojna wodka serwowana na przekor mojej woli....ale wyboru nie bylo, trzeba bylo pic ;) Dzieki Bogu obudzilem sie u siebie w lozku - niektorym sie to nie powiodlo (pozdrawiamy Lejka ;) ). Bardzo udana impreza! Well done Organizatorzy.

A teraz do sedna! W Londynie bedzie potrzebne duzo sily by przezyc tydzien pelen atrakcji sponsorowanych przez dzielnice Soho ;) dlatego w ostatnich dniach korzystamy wylacznie z rozrywek kulturalnych, ciezkiej pracy i wielokrotnych odwiedzinach wszelkich salonow SPA. Miejmy nadzieje, ze wystarczy energii!


To bedzie druga wyprawa z obiecywanych przy zakladaniu bloga, kolejne sa w trakcie planowania. Tym razem nie bedziemy z Czakiem rozmawiac o parkowaniu samochodow spacerujac wspolnie po China Town. Oboje mamy zgola odmienne plany. Ja mam zamiar zakwaterowac sie w Northampton. Miejmy nadzieje, ze brytyjska kolej mnie nie zawiedzie i bede mogl swobodnie przemieszczac sie na trasie Northampton - Londyn. Czako z kolei ma zamiar zamieszkac na squacie ;)


Wydarzeniem tygodnia bedzie oczywiscie koncert w Brixton Academy, gdzie po raz pierwszy zobacze Manic Street Preachers. Nadal nie przekreslilismy Arctic Monkeys z naszych planow i mam zamiar mocno lobbowac rowniez ten wystep. Miejmy nadzieje, ze z powodzeniem :)

Wiem z jaka niecierpliwoscia bedziecie czekac na kolejne nasze doniesienia - nastepny odcinek tej historii juz z Wielkiej Brytanii!

So when you hear this autumn song
Clear your heads and get ready to run
So when you hear this autumn song
Remember the best times are yet to come!

piątek, 30 listopada 2007

Biała noc

Dzieje się. Berlińskie znajomości nie zamierają. A wręcz nabierają rozpędu. Dziś idziemy zapoznać całą nową bandę ludzi, którzy zbiegną się do Ewy i Lejka by świętować ich urodziny. Pierwsza domówka od wieków więc i nadzieje pewnie rozdmuchane.

A w programie przewidziano ciasto wiśniowe (oh!), gulasz, sałatkę z suchym makaronem z chińskiej zupki, danie wegetariańskie.

Motyw przewodni – coś białego co każdy mieć ma na sobie.

Co to będzie???

Wyszukiwarka grafik google twierdzi, że coś białego to między innymi
Biała wiewiórka imieniem Caspar ( rings a bell doesn't it?:) )


Dwa białe tygryski!

i Biała wdowa !

Każdemu według zasług, każdemu według potrzeb...

Niemiecka motoryzacja

Niemcy nie sa tacy glupi jakby sie wydawalo! Moze jednak zaczne od poczatku. Podczas zwiedzania niemieckiej stolicy dwa tygodnie temu wiele z Czakiem rozmawialismy na temat naszych chorob (wysypka na uszach przy sluchaniu dzwieku mono), nowoczesnej architekturze z ktorej bije duch zabytkowych budynkow czy tez motoryzacji...

Jako ludzie praktyczni na motoryzacji nie znamy sie ani troche, wiec glowny temat do rozmowy rozpoczal sie dopiero gdy w centrum Berlina w salonie samochodowym zauwazylismy samochod zaparkowany pionowo. Jeden z nas wykrzyknal wtedy "przeciez to niemozliwe!". Myslelismy przez dosc dlugi(5minut) czas jakby to moglo sie stac prawdopodobne...nie, nie ma szans. Tego sie nie da zrobic...

Jednak podczas dzisiejszej codziennej prasowki przegladam sobie Newsweeka z poprzedniego tygodnia, dochodze do dzialu Laboratorium a tam krotka notka:

"Auta jak sklepowe wozki

Specjalisci z MIT wpadli na pomysl, ktory ich zdaniem juz w niedalekiej przyszlosci zrewolucjonizuje miejski transport. Opracowali prototyp niewielkiego samochodu elektrycznego, ktory mozna zlozyc. Jego tylna os, wokol ktorej obudowano caly silnik, zbliza sie do przedniej, UNOSZAC CALA KABINE KU GORZE. Takie rozwiazanie pozwala zaparkowac auta jedno po drugim, niczym wozki w supermarkecie. Na miejscu parkingowym zajmowanym przez tradycyjne auta osobowe bedzie mozna zmiescic az 8 samochodow nowej generacji. Auta nie beda jednak wlasnoscia kierowcow, a srodkiem transportu publicznego. Podchodzac do rzedu zlozonych pojazdow, bedziemy odjezdzac pierwszym z brzegu, oczywiscie po uiszczeniu oplaty.(PG)"

wiecej informacji mozna znalezc tutaj:
City Car Project

Naukowcy z MIT musieli tyle nad tym myslec a to auto w berlinskim salonie zapewne stoi juz od kilku ladnych miesiecy pionowo. I kto tu madrzejszy?

Czako znalazl kto jest madrzejszy! Bez pomocy MIT, bez pomocy niemieckiego dealera robi sie to tak:

środa, 21 listopada 2007

Qua-Qua band

W 7 dni po naszej Interpolowej przygodzie sprobujemy zdobyc kolejna sale koncertowa. Tym razem jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki (badz magicznego buziaka ;) ) z Ewy Mechanik powstanie Ewa Basistka. Nowe wcielenie naszego akumulatorowego zbawiciela stanie sie faktem :)

Po olbrzymiej dawce energii podczas koncertu w Columbiahalle tym razem sprobujemy sie troche uspokoic przy Qua-Qua. Ewa na basie i klawiszach, kolezanka z Polski i dwoch Portugalczykow. Zreszta nie bede tutaj dodawal od siebie nic skoro slyszalem do tej pory jeden utwor ;) Wiecej mozna sie dowiedziec tutaj:

Qua-Qua

Centrum Reanimacji Kultury
24.10.2007 sobota (dzisiaj :) )
start o godzinie 20.

Zapraszamy!

wtorek, 20 listopada 2007

How are things on the West Coast?

A zaczęło się tak niewinnie! 8 kanapek, 4 jajka na twardo, kilka plastrów sera i my w samochodzie. Pierwszy przystanek już na rogatkach Wrocławia, na kawę w McDonaldzie. Tradycji stało się zadość. W drogę.







Przy średniej prędkości 180 km/h i dobrym pilocie dojazd do Berlina zajmuje chwilę. Zatem gdy tę chwilę później znaleźliśmy się w niemieckiej stolicy pozostało nam zaparkować samochód pod Columbiahalle i wyruszyć do centrum.



Błyskawiczne zwiedzanie, dwa mosty, jedna brama brandenburska w tył zwrot i metrem pod halę


Po drodze spotkanie z nieśmiałą Japonką, która raczyła nas zapytać, którędy do hali. „Prosimy za nami” rzekliśmy i w drogę. Po drodze wymiana uprzejmość. Skąd i dokąd. Na jak długo i po co. Powiedziała, że z Japoni, że jeździ sobie po Europie od 7-go listopada i zdążyła już odwiedzić: Portugalię, Hiszpanię, Francję, Szwajcarię, Włochy i Niemcy. „Zazdrościmy i życzymy udanego koncertu” rzekliśmy i po tym miłym pożegnaniu rozstaliśmy się pod halą. Chwilę później byliśmy już w środku w gęstniejącym tłumie pod sceną. Wokół sporo Polskich głosów, na balustradce transparent „Come to Poland” ( NOT!!!). A my szperamy wzrokiem w morzu głów szukając „naszej” Japonki. Nie ma, nigdzie nie ma, jak kamień w wodę.

Wreszcie gasną światła i oto na scenę wchodzi support – grupa Blonde Redhead. Za perkusja Włoch, na gitarze jego brat bliźniak. Przy klawiszach...”nasza” Japonka. (!)





Supportu wysłuchaliśmy pokładając się ze śmiechu i chyląc głowy ze wstydu. A potem światła znowu rozbłysły tylko po to, żeby zaraz znowu zgasnąć. I zaczęło się.

Czary mary, abrakadabra, hokus pokus. Co oni robili na tej scenie! Skąpani w niebieskim świetle słali w naszą stronę nie dźwięki a czyste emocje. Najpierw tłumnie odśpiewane „Pioneer To The Falls” a potem już szał zupełny. Zmanipulowana publiczność skacze, buja się, kiwa na boki. My razem z nią. Zachwyt, pot na plecach, śpiew w gardle. Souls all fired up.....







Z mojej strony o koncercie to wszystko, więcej dodać nie potrafię. To było niezwykłe.


Kiedy 2 godziny później usiedliśmy na posadzce ćmiąc papierosy patrzyliśmy wokół szeroko otwartymi oczami, jak wybudzeni ze snu. Do końca wybudził nas chłód panujący na dworze i akumulator w samochodzie...wyładowany.

Chcieliśmy przygód i je dostaliśmy. Samochód odmówił współpracy. Przestały działać światła, wycieraczki, nie chciały się podnieść opuszczone szyby. Polacy z samochodu zaparkowanego nieopodal pomogli odpalać na pych. Niestety wytężona praca przy akompaniamencie niemieckich okrzyków i śmiechu nie przyniosła efektów. Dalej nie mamy czym wracać do domu. I nie mielibyśmy dalej gdyby nie czworo wspaniałych ludzi. Polaków, a jak, z Wrocławia, a jakże by inaczej. 2 dziewczyny, 2 chłopaków i duuużo dobrego serca. Ta bajeczna czwórka została z nami do samego końca. Najpierw próbowali odpalić nasze auto holując je za swoim – po czwartym zerwaniu linki zrezygnowaliśmy. Potem zaczęło się kombinowanie z bezpiecznikami bo bezczelny alarm nie chciał przestać wyć. Kiedy czterech facetów rozkładało bezradnie ręce, świeżo poznana Ewa zawinęła rękawy swojego sweterka w brokacie i bezbłędnie zlokalizowała skrzynkę z bezpiecznikami, rozszyfrowała schemat układów scalonych i zabrała się do dzieła. „Bo lubię samochody” powiedziała. Cóż, my lubimy nimi jeździć:) Dla Ewy czapki z głów.

Cóż jednak z tego skoro auto ciągle martwe. Próby doładowania akumulatora za pośrednictwem kabli zakupionych na pobliskiej stacji benzynowej spełzły na niczym. Po kilkudziesięciu minutach nasze auto jeszcze raz wzięte na hol dotoczyło się na wspomnianą stację. Ciągle martwe, ciągle bez ducha. Cóż zrobić – trzeba mu kupić nową bateryjkę. Chłopcy zostali na stacji a ja z dziewczętami wybrałem się ich autem na Berlin by nght. Akumulator owszem, kupiliśmy. Na piątej z kolei stacji za 75 euro. Zgroza. Gdy z pachnącym nowością zakupem wróciliśmy na stację numer jeden pojawiła się kolejna przeszkoda - brak kluczy, którymi można by dokonać wymiany. W akcie desperacji podszedłem do tankującego nieopodal Niemca i w języku ojczystym muzyków Interpol zapytałem o takie klucze. Odpowiedź otrzymałem...po polsku. Przez 25 lat spędzonych na obczyźnie nasz wybawca nie zapomniał ojczystego języka w gębie dzięki nam jeszcze go sobie nieco odświeżył. Po krótkiej operacji nowy akumulator oddał część swoich sił staremu i..silnik zaskoczył!

Radości nie było końca! Hip hip hurra. Kupiony pól godziny wcześniej akumulator wrócił do pierwotnego właściciela a my w 2 samochody pędem przez mgłę wróciliśmy do domu. Zmęczeni, bardziej doświadczeni i...szczęśliwi do potęgi.

sobota, 17 listopada 2007

Ignoranci

Ignorancja, bo jak inaczej to mozna nazwac...podobno jutro jakis mecz ma byc...czy to prawda?

Niemcy - Grecja?



Jakos mi sie nie chce wierzyc...zreszta jakie to ma znaczenie dla Polakow? Zamiast tego jedziemy zobaczyc najwieksze miasto naszego agresora z II Wojny Swiatowej, a takze:



Guten Tag! Wie geht's dir?